niedziela, 21 lipca 2013

Wino marki wino - czyli zbawienny wpływ haniebnego napoju

-No to gdzie idziemy? Nad rzekę?- ochoczo zagadnęła Krecik, radośnie taszcząc swojego Apetita pod pazuchą.
-Może lepiej nie.... - skrzywiła się skrzywiła się Paulina, zerkając z ukosa na jednego z Wąchockich dresików w odzieniu brzmiącym jak również do złudzenia przypominającym folię aluminiową
-To może ...hmmmm, do altany za pałacem - flegmatycznie wtrącił Mintaj, później nazywany również człowiekiem o dwóch fryzurach
-To idziemy!- wykrzyknęła Krecik a ja zaczęłam wypatrywać dziury w ogrodzeniu od strony ulicy co by się tam jak najszybciej wpasować i zacząć konsumpcję siarczanego trunku
-Boberku, a co jak nas cieć zobaczy?- zapytała cicho Orga, kiedy skradaliśmy się w stronę altanki mijając ciecówkę
- Nie zobaczy, przy pałacu jest jasno, a altana nie jest oświetlona, już my go szybciej zobaczymy niż on nas -odparłam z uśmiechem, już czując w ustach smak wina z pod lady.
Nie wiedziałam jak bardzo się wtedy pomyliłam, po kilku głębszych łykach atmosfera się rozluźniła i zapomnieliśmy że ktokolwiek mógłby uznać nas sączących napoje wyskokowe na terenie szkoły za intruzów. Aż w pewnym momencie wesołą paplaninę przerwała Krecik
-Ktoś tu idzie...- no i w tym momencie trzeba dodać, że Krecika nazywano Krecikiem ponieważ była po prostu ślepa i w momencie kiedy po ponad połowie butelki taniego wina w ciemnym jak negroidalny tyłek parku twierdzi że widzi, że ktoś się do nas zbliża uznaliśmy,  że Krecik nie wiadomo jakim cudem ale ma halucynacje i to jeszcze bardziej podgrzało atmosferę.
-Krecie wino cię uleczyło! To cud! Ty widzisz! - wyrwało mi się dość głośno a altanę wypełniły wesołe śmiechy wszystkich zgromadzonych - Szkoda tylko, że zaczęłaś widzieć rzeczy których nie ma ! - i śmiechy stały się jeszcze głośniejsze
-Dobry wieczór- z oddali zabrzmiał nieco rozbawiony i trochę zmęczony męski głos starszawego Ciecia.
Pierwsza myśl " o kurwa Kret jednak widzi" druga myśl " mamy przerąbane". Wszyscy stali jak zamurowani nie mogąc wydobyć z siebie głosu, w sumie to do tej pory nie wiem, czy chodziło o to że zdali sobie sprawę z tego że naprawdę może być nie przyjemnie, czy z tego że też zrozumieli że najbardziej ślepe stworzenie pośród nas okazało się być najbardziej spostrzegawcze.
- Nie zostawiajcie tu butelek i bądźcie nieco ciszej, bo ktoś jeszcze zadzwoni po policję.Dobranoc.
- Dobranoc - powiedzieliśmy grzecznie, jak banda wyszkolonych przedszkolaków. Jeszcze przez jakiś czas wszyscy staliśmy nieco wytrąceni z pantałyku lecz wszystkie oczy patrzyły na Krecika, która to chyba zapomniała już o tym co się właśnie stało i jak gdyby nigdy nic odkręciła plastikowa butelkę i wzięła dużego łyka. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się Wpatrujemy się w nią wyczekując wyjaśnienia.
-No co? Przecież mówiłam, ze ktoś idzie.- powiedziała jak gdyby nigdy nic
- Kurwa Krecie ty jesteś jakimś pieprzonym nietoperzem albo naprawdę uleczyło cię to wino.
-Hmmm...- zamyśliła się Krecik - Nietoperz brzmi znacznie gorzej, zostańmy przy Krecie .
W tym momencie atmosfera znów się rozluźniła, jakby groźba wizyty na dywaniku u dyrektora jeszcze kilka minut temu była tak samo odległa jak czasy wojny secesyjnej.
- Dobra to my się będziemy zbierać - Powiedziała Paulina patrząc na Mintaja - Musimy pójść złapać stopa , bo później to już zupełnie nic nie złapiemy
- Okej to my was odprowadzimy - Odparłyśmy zgodnie z Krecikiem i Orgą dopijając wino tzn. Krecik swoje a ja Orgii która była już dość mocno nie w stanie zresztą tak samo jak my wszyscy. Po pozbieraniu po imprezowego osprzętu jak obiecaliśmy Nocnemu strażnikowi twierdzy wyleźliśmy przez kolejną dziurę w płocie i że śpiewem i śmiechem na ustach potoczyliśmy się w stronę wylotówki gdzie pożegnaliśmy Paulinę i Mintaja. Naiwnie myślałam, że ten wieczór się już skończył, lub że chociaż potoczy się dalej bez ekscesów chyba nie byłam w większym błędzie, przynajmniej tego dnia. Przeszłyśmy przez Park i o dziwno nikogo tam nie było, nikt nas nie zaczepiał, no dosłownie jakbyśmy nie były w Wąchocku, z tej radości przystanęłam i zapaliłam co ze smutkiem stwierdziłam ostatniego papierosa . Gdy nagle gdzieś jakby z dołu usłyszałam
-Boberkuuuu! Boooooberku!!!! Pomocy!!! - porządnie się wystraszyłam, tak czułam że jednak zbyt gładko idzie nam ten powrót do internatu , odwróciłam się i  oto co zobaczyłam, obok Parku który był na trasie naszej drogi powrotnej stał budynek banku, obwarowanego dość głębokimi wykopami, a w nich siedziała Orga i Krecik i tarzały się ze śmiechu krzycząc że się zgubiły. Trzeba było wydobyć te zapijaczone łobuzy z głębokiego rowu, kiedy już wszystkie stałyśmy na chodniku Krecik stwierdziła
- Boberku, ja chyba zgubiłam kurtkę - kiedy zajrzałam do rowu w którym siedziały jeszcze chwilę wcześniej okazało się że zguba faktycznie leży tam i czeka na pomoc, z wielkim trudem powstrzymując mdłości wychyliłam się do rowu klęcząc na chodniku by już za chwilę czuć się jak wierny ratownik górski- bernardyn z butelką rozgrzewającego rumu i wywieszonym z szczęścia na brodę jęzorem. I jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam jak Krecik i Orga leżą na na szczęście suchym chodniku w centrum Wąchocka i udają że robią Aniołki na śniegu. Dzielny bernardyn miał kolejna misję ratunkową! Kiedy już udało się zebrać dziewczyny z chodnika okazało się że mój ostatni papieros uległ uszkodzeniu podczas wysiłków niesienia pomocy, na zegarku było już po 22 a to oznaczało, że w Wąchocku już nic nigdzie nie dało się kupić, nawet nieodzownych to dalszej egzystencji papierosów. Kiedy nagle moim oczom ukazał się wielki szyld "Buduaru"- małej pubo-kawiarni,  kiedy ja pędziłam do kontuaru z nadzieją że może jednak mają fajki, Krecik która była niesamowitym żarłokiem zaczęła wyjadać kanapki na prywatnej imprezie która właśnie tam trwała. Dodajmy że wyleciałyśmy z hukiem i na kopach z lokalu który nie prowadził sprzedażny wyrobów tytoniowych. Zrezygnowane, głodne ale nadal na rauszu ruszyłyśmy w dalszą drogę by tuż za zakrętem spotkać dwóch młodych usportowionych mieszkańców Wąchocka w szeleszczącym stroju. Krecik która chwile wcześniej wrzuciła kilka kradzionych kanapek na ruszt poczuła straszliwy głód uznając, ze lada chwila umrze kilkadziesiąt metrów od internatu śmiercią głodową, zebrała się wiec na odwagę i podeszła do jednego z dresików:
- Cześć macie coś do jedzenia?- krzyknęła lekko bełkoczącym głosem pobrzmiewającym ogromną nadzieją. Chłopcy rzucili sobie rozbawione spojrzenia
-Jogurt, tylko musisz sobie sama zrobić ! - odkrzyknęli wybuchając głośnym śmiechem
Na twarzy Krecika pojawiła się głęboka konsternacja, widać było że zaczęła bardzo intensywnie o czymś myśleć po czym powoli odwróciła się w moją stronę i powiedziała chwiejnie trzymając się na nogach :
-Boberku. Oni mnie chyba obrazili . Zbij ich!
Jak by się skończyła ta historia gdyby nie fakt, że chłopcy wykazali się dużym poczuciem humoru nie wiadomo. Wiadomo jednak że w Wąchocku łatwo dostać w ryj, a jeszcze łatwiej kiedy po pijaku zaczepia się nie właściwą osobę. Na nasze szczęście nikt więcej nie stanął na naszej drodze i udało się w jednym kawałku, co prawda solidnie nasączonym dojść cało do internatu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz