-Potrafisz być i miła i kulturalna, jak bardzo cię przyciśnie, chociaż tak swoją drogą mogli by ci zdjąć to cholerstwo z nogi bo już mam trochę dość tego całego usługiwania - stwierdziła Piżmak niby żartobliwe podając mi do ręki foliową torebkę, lecz spojrzenie miała na tyle wymowne, że nie trzeba było za bardzo snuć domysłów żeby wiedzieć, że od żartu było to dość odległe.
-Dziękówka, za kilka tygodni jak już od gipsują mnie i pozbędę się kul to ja wam będę usługiwać. Promise you.
-Już ja to widzę szybciej się znów połamiesz, niż ja się tego doczekam. Dawaj ciasteczko!
Wiedziałam, że ma dużo racji w tym co mówi bo sama miała bym tego dość na jej miejscu: przynieś, podaj, pomóż i naprawdę może człowieka coś strzelić po kilku tygodniach takiego ciągłego "a czy mogła byś?". Pianka zerknęła z ukosa i uśmiechnęła się, dokładnie wiedziała co mi chodzi po głowie. Ale postanowiła się nie odzywać żeby temat jak najszybciej odszedł w zapomnienie. Moment głębokiej zadumy pełnej wyrzutów sumienia przerwało mi energiczne "pukanie" do drzwi. Zasadą nie pisaną w Wąchockim internacie było przeciąganie palcem przez całą szerokość wyżłobionych pionowo drzwi, ten sygnał oznaczał, że nie jest to żaden wychowawca i w razie czego nie trzeba się bać i niczego skrywać.
-Otwarte!- krzyknęłyśmy prawie chórem a w drzwiach pojawiła się, wstydliwie wepchnięta przez szparę głowa Krecika, a jej ślepe oczy zaczęły uważnie rozglądać się po pokoju w celu rozeznania, czy można czy też nie powinna czuć się swobodnie. Kiedy okazało się że teren jest jak najbardziej przyjazny, drzwi otworzyły się szerzej i Krecik weszła do pokoju prowadząc za sobą Spryciulę.
-Boberku, bo widzisz my bardzo byśmy chciały wyjść na spacer, a Jeżyk już nas nie chce wypuścić, stwierdził że północ to średnia pora na przechadzki po Wąchocku.
-Cholera już północ? To był bardzo kiepski pomysł z tymi ciastkami. - Skrzywiłam się patrząc na foliową torebkę z czekoladowymi markizami leżącą obok mnie na łóżku i odruchowo odsunęłam je od siebie, jak gdybym chciała się wyprzeć ich posiadania " to przecież nie moje, wszak żywię się powietrzem. Brzydzę się ciastkami!". Nie umknęło to uwadze dziewczyn, które wybuchnęły głośnym śmiechem.
-Ciszej bo Jeżyk przyjdzie i zobaczy jak Kret się gramoli przez okno - powiedziałam żartobliwie
- To możemy?- rozpromieniła się Krecik
- Jasne tylko idźcie przez okno przy łóżku Marceliny, to tam wam zostawimy otwarte okno jak byście późno wracały, jej i tak nie ma nie zrobi jej to różnicy.
- Spoko loko- teraz już Krecik była rozanielona, nielimitowany spacer w nocy, to było to czego teraz potrzebowała, wyślizgnęła się przez okno i rzuciła - To do zo
- To to jest wariat - stwierdziła Piżmak kręcąc głową
- Ale jak wesoło bywa - powiedziałam - a pamiętacie jak Krecik robiła zooma na kartkówce z Franca ?
- Oj tak - i pokój znów wypełnił wesoły śmiech.
Teraz wypadało by się wytłumaczyć, kilka dni wcześniej mieliśmy łączoną lekcję Francuskiego i akurat była kartkówka, Krecik jako że jest powiedzmy słabego wzroku nawet w okularach nie mogła nic ściągnąć, znów poleciał jej wzrok i słabo widziała, więc niewiele myśląc zabrała okulary od koleżanki i założyła jedne na drugie licząc na to ze to coś pomoże, dodajmy nie pomogło, a Krecik była znana z kolejnego dziwnego pomysłu.
Jakąś godzinę po wyjściu Krecika stwierdziłyśmy, że to najwyższa pora iść spać. Krecikowi zostawiłyśmy przymknięte okno, żeby miała jak wrócić. W pewnym momencie gdy już prawie zasypiałam przez uchylone okno nad swoją głową usłyszałam jakieś męskie głosy. Pomyślałam " pewnie Wiktor wrócił z imprezy, zobaczy że okno jest otwarte to sobie wejdzie" i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, od razu odechciało mi się spać, oczy otworzyły mi się tak szeroko z przerażenia że nie wiem jakim cudem utrzymały się na swoim miejscu, " Wiktor skończył już szkołę, tydzień temu się wyprowadził" . Spanikowałam, nie wiedziałam co zrobić gdy nagle usłyszałam szelest ortalionu na sąsiednim łóżku. Oddzielały nas tylko stoliki, na których stała wieża. Postanowiłam wziąć się w garść i sprawdzić co się dzieje. Wytrzeszczyłam wzrok i w ciemności dostrzegłam błyszczący lekko, biały ortalion. A więc jednak przyjdzie nam skończyć marnie, o Wąchockich tubylcach nie miałyśmy zbyt dobrego zdania, zwłaszcza o tych wykręcających się pod oknami internatu, mieli dość nieprzyjemne usposobienie i bardzo lepkie ręce. Więc kiedy stwierdziłam najście na nasz buduar, wiedziałam że z czymś trzeba będzie się pożegnać. Postanowiłam wybadać sytuację, leżałam na brzuchu na swoim tapczaniku więc miałam bardzo dobrą pozycję do ukradkowego zerkania, lekko uniosłam głowę i zobaczyłam jak ta lepka, szeleszcząca łapa wyciąga się powoli w stronę kontaktu, w celu odłączenia mojej może nie nowiuśkiej ale ukochanej wieży. Pomyślałam sobie " Ty pętaku, tak łatwo nie oddam" ale zawsze było wiadomo że byłam znacznie mocniejsza w gębie więc nie śpieszyłam się z atakiem. Uniosłam wyżej głowę żeby lepiej mu się przyjrzeć. Mój przeciwnik przejrzał mnie! Opadł na łóżko ukrywając się za stolikiem. Myślę sobie " już ja cię podejdę!" więc i ja przyklapałam, dokładnie obserwując miejsce gdzie chował się intruz. Szeleszczące łapsko znów wybrało się w podróż do kontaktu, uniosłam się a on znów się schował, sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, jak ja się podnosiłam on się chował, jak ja się chowałam on się podnosił. Nie wiem jak długo trwała by ta zabawa w kotka i myszkę gdyby nagle nie zadzwoniła moja motorolka wygrywając swój firmowy dzwonek, który zaczynał się od wesołych pląsów i głośnego "Eloł Moto". Spłoszony nieproszony gość, zerwał się z wielkim szelestem w stronę okna, wyskakując przez nie. Większej zachęty do ataku nie potrzebowałam, mocno rozjuszona, może nie tak sprawnie jak nasz intruz, poderwałam się z łóżka i stojąc na środku pokoju cała rozczochrana, w swojej nie najlepszej różowej pidżamie w misie i z gipsem po kolano z wściekłością krzyknęłam:
- Co tu się kurwa dzieje ?!
- Nic się kurwa nie dzieje spać idź! - usłyszałam równie poirytowany głos zza okna, nieco zbiło mnie to z tropu, na szczęście Pianka szybko wstała z łóżka i podchodząc w stronę drzwi krzyknęła :
- Idę po Jeża!
- Spoko, spoko dziewczyny z wami to już w ogóle nie da się pogadać - już nieco łagodniej odpowiedział nadal szeleszcząc tubylec.
"Coooo?" pomyślałam wściekle "z nami się nie na pogadać?! Właśnie chciałeś podpieprzyć moją własność z którą jestem silnie emocjonalnie związana !" . Lecz zamiast wykrzyczeć mu to w złodziejską twarz, trzasnęłam oknem które prawie się na niej zatrzymało, szybko przekręciłam klamkę blokując je i zasunęłam zasłony, wszystko we mnie wrzało i już miałam dać upust swoim emocjom i powrzeszczeć sobie w pokoju, wyklinając szpetnie oprychów gdy nagle mój wzrok zatrzymał się na Piżmaku, nie mogłam się opanować i wybuchnęłam głośnym śmiechem. Bo oto Piżmak która raczej język ma cięty i czasem nawet ja sama się jej trochę bałam pomimo jej drobnej postury, leżała jak sparaliżowana wytrzeszczając swoje i tak dość duże oczy i z kołdrą nasuniętą pod sam nos. Dopiero po chwili doszła do siebie i cicho wybąkała :
- Ja pierdziele Bober, nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku ani nawet się poruszyć. Zdołałam tylko bardzo mocno skrzyżować nogi , tak na wszelki wypadek.
Nieświadomie Piżmuś rozładowała dość ciężką atmosferę wiszącą w pokoju, śmiałyśmy się długo ale jeszcze dłużej żadna z nas nie dała rady zasnąć. Krecik w wyniku akcji ratunkowej została załadowana przez inne okno, a rozwścieczeni tubylcy zachowywali się niemalże do samego rana jak dzicy rdzenni mieszkańcy ameryki, rozpalili ognisko i biegali z pochodniami . Pewna nie jestem chociaż przypuszczam, że Indianie byli bardziej cywilizowani niż niektórzy mieszkańcy Wąchocka.