poniedziałek, 29 lipca 2013

Szeleszczące najście czyli jak być groźnym w różowej pidżamie

-Piżmuś, podałabyś mi w swojej dobrotliwości czekoladowe ciasteczka z szafki jedzeniowej?
-Potrafisz być i miła i kulturalna, jak bardzo cię przyciśnie, chociaż tak swoją drogą mogli by ci zdjąć to cholerstwo z nogi bo już mam trochę dość tego całego usługiwania - stwierdziła Piżmak niby żartobliwe podając mi do ręki foliową torebkę, lecz spojrzenie miała na tyle wymowne, że nie trzeba było za bardzo snuć domysłów żeby wiedzieć, że od żartu było to dość odległe.
-Dziękówka, za kilka tygodni jak już od gipsują mnie i pozbędę się kul to ja wam będę usługiwać. Promise you.
-Już ja to widzę szybciej się znów połamiesz, niż ja się tego doczekam. Dawaj ciasteczko!
Wiedziałam, że ma dużo racji w tym co mówi bo sama miała bym tego dość na jej miejscu: przynieś, podaj, pomóż i naprawdę może człowieka coś strzelić po kilku tygodniach takiego ciągłego "a czy mogła byś?". Pianka zerknęła z ukosa i uśmiechnęła się, dokładnie wiedziała co mi chodzi po głowie. Ale postanowiła się nie odzywać żeby temat jak najszybciej odszedł w zapomnienie. Moment głębokiej zadumy pełnej wyrzutów sumienia przerwało mi energiczne "pukanie" do drzwi. Zasadą nie pisaną w Wąchockim internacie było przeciąganie palcem przez całą szerokość wyżłobionych pionowo drzwi, ten sygnał oznaczał, że nie jest to żaden wychowawca i w razie czego nie trzeba się bać i niczego skrywać.
-Otwarte!- krzyknęłyśmy prawie chórem a w drzwiach pojawiła się, wstydliwie wepchnięta przez szparę głowa Krecika, a jej ślepe oczy zaczęły uważnie rozglądać się po pokoju w celu rozeznania, czy można czy też nie powinna czuć się swobodnie. Kiedy okazało się że teren jest jak najbardziej przyjazny, drzwi otworzyły się szerzej i Krecik weszła do pokoju prowadząc za sobą Spryciulę.
-Boberku, bo widzisz my bardzo byśmy chciały wyjść na spacer, a Jeżyk już nas nie chce wypuścić, stwierdził że północ to średnia pora na przechadzki po Wąchocku.
-Cholera już północ? To był bardzo kiepski pomysł z tymi ciastkami. - Skrzywiłam się patrząc na foliową torebkę z czekoladowymi markizami leżącą obok mnie na łóżku i odruchowo odsunęłam je od siebie, jak gdybym chciała się wyprzeć ich posiadania  " to przecież nie moje, wszak żywię się powietrzem. Brzydzę się ciastkami!". Nie umknęło to uwadze dziewczyn, które wybuchnęły głośnym śmiechem.
-Ciszej bo Jeżyk przyjdzie i zobaczy jak Kret się gramoli przez okno - powiedziałam żartobliwie
- To możemy?- rozpromieniła się Krecik
- Jasne tylko idźcie przez okno przy łóżku Marceliny, to tam wam zostawimy otwarte okno jak byście późno wracały, jej i tak nie ma nie zrobi jej to różnicy.
- Spoko loko- teraz już Krecik była rozanielona, nielimitowany spacer w nocy, to było to czego teraz potrzebowała, wyślizgnęła się przez okno i rzuciła - To do zo
- To to jest wariat - stwierdziła Piżmak kręcąc głową
- Ale jak wesoło bywa - powiedziałam - a pamiętacie jak Krecik robiła zooma na kartkówce z Franca ?
- Oj tak - i pokój znów wypełnił wesoły śmiech.
 Teraz wypadało by się wytłumaczyć, kilka dni wcześniej mieliśmy łączoną lekcję Francuskiego i akurat była kartkówka, Krecik jako że jest powiedzmy słabego wzroku nawet w okularach nie mogła nic ściągnąć, znów poleciał jej wzrok i słabo widziała, więc niewiele myśląc zabrała okulary od koleżanki i założyła jedne na drugie licząc na to ze to coś pomoże, dodajmy nie pomogło, a Krecik była znana z kolejnego dziwnego pomysłu.
Jakąś godzinę po wyjściu Krecika stwierdziłyśmy, że to najwyższa pora iść spać. Krecikowi zostawiłyśmy przymknięte okno, żeby miała jak wrócić. W pewnym momencie gdy już prawie zasypiałam przez uchylone okno nad swoją głową usłyszałam jakieś męskie głosy. Pomyślałam " pewnie Wiktor wrócił z imprezy, zobaczy że okno jest otwarte to sobie wejdzie" i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, od razu odechciało mi się spać, oczy otworzyły mi się tak szeroko z przerażenia że nie wiem jakim cudem utrzymały się na swoim miejscu, " Wiktor skończył już szkołę, tydzień temu się wyprowadził" . Spanikowałam, nie wiedziałam co zrobić gdy nagle usłyszałam szelest ortalionu na sąsiednim łóżku. Oddzielały nas tylko stoliki, na których stała wieża. Postanowiłam wziąć się w garść i sprawdzić co się dzieje. Wytrzeszczyłam wzrok i w ciemności dostrzegłam błyszczący lekko, biały ortalion. A więc jednak przyjdzie nam skończyć marnie, o Wąchockich tubylcach nie miałyśmy zbyt dobrego zdania, zwłaszcza o tych wykręcających się pod oknami internatu, mieli dość nieprzyjemne usposobienie i bardzo lepkie ręce. Więc kiedy stwierdziłam najście na nasz buduar, wiedziałam że z czymś trzeba będzie się pożegnać. Postanowiłam wybadać sytuację, leżałam na brzuchu na swoim tapczaniku więc miałam bardzo dobrą pozycję do ukradkowego zerkania, lekko uniosłam głowę i zobaczyłam jak ta lepka, szeleszcząca łapa wyciąga się powoli w stronę kontaktu, w celu odłączenia mojej może nie nowiuśkiej ale ukochanej wieży. Pomyślałam sobie " Ty pętaku, tak łatwo nie oddam" ale zawsze było wiadomo że byłam znacznie mocniejsza w gębie więc nie śpieszyłam się z atakiem. Uniosłam wyżej głowę żeby lepiej mu się przyjrzeć. Mój przeciwnik przejrzał mnie! Opadł na łóżko ukrywając się za stolikiem. Myślę sobie " już ja cię podejdę!" więc i ja przyklapałam, dokładnie obserwując miejsce gdzie chował się intruz. Szeleszczące łapsko znów wybrało się w podróż do kontaktu, uniosłam się a on znów się schował, sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, jak ja się podnosiłam on się chował, jak ja się chowałam on się podnosił. Nie wiem jak długo trwała by ta zabawa w kotka i myszkę gdyby nagle nie zadzwoniła moja motorolka wygrywając swój firmowy dzwonek, który zaczynał się od wesołych pląsów i głośnego "Eloł Moto". Spłoszony nieproszony gość, zerwał się z wielkim szelestem w stronę okna, wyskakując przez nie. Większej zachęty do ataku nie potrzebowałam, mocno rozjuszona, może nie tak sprawnie jak nasz intruz, poderwałam się z łóżka i stojąc na środku pokoju cała rozczochrana, w swojej nie najlepszej różowej pidżamie w misie i z gipsem po  kolano z wściekłością krzyknęłam:
- Co tu się kurwa dzieje ?!
- Nic się kurwa nie dzieje spać idź! - usłyszałam równie poirytowany głos zza okna, nieco zbiło mnie to z tropu, na szczęście Pianka szybko wstała z łóżka i podchodząc w stronę drzwi krzyknęła :
- Idę po Jeża!
- Spoko, spoko dziewczyny z wami to już w ogóle nie da się pogadać - już nieco łagodniej odpowiedział nadal szeleszcząc tubylec.
"Coooo?" pomyślałam wściekle "z nami się nie na pogadać?! Właśnie chciałeś podpieprzyć moją własność z którą jestem silnie emocjonalnie związana !" . Lecz zamiast wykrzyczeć mu to w złodziejską twarz, trzasnęłam oknem które prawie się na niej zatrzymało, szybko przekręciłam klamkę blokując je i zasunęłam zasłony, wszystko we mnie wrzało i już miałam dać upust swoim emocjom i powrzeszczeć sobie w pokoju, wyklinając szpetnie oprychów gdy nagle mój wzrok zatrzymał się na Piżmaku, nie mogłam się opanować i wybuchnęłam głośnym śmiechem. Bo oto Piżmak która raczej język ma cięty i czasem nawet ja sama się jej trochę bałam pomimo jej drobnej postury, leżała jak sparaliżowana wytrzeszczając swoje i tak dość duże oczy i z kołdrą nasuniętą pod sam nos. Dopiero po chwili doszła do siebie i cicho wybąkała :
- Ja pierdziele Bober, nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku ani nawet się poruszyć. Zdołałam tylko bardzo mocno skrzyżować nogi , tak na wszelki wypadek.
Nieświadomie Piżmuś rozładowała dość ciężką atmosferę wiszącą w pokoju, śmiałyśmy się długo ale jeszcze dłużej żadna z nas nie dała rady zasnąć. Krecik w wyniku akcji ratunkowej została załadowana przez inne okno, a rozwścieczeni tubylcy zachowywali się niemalże do samego rana jak dzicy rdzenni  mieszkańcy ameryki, rozpalili ognisko i biegali z pochodniami . Pewna nie jestem chociaż przypuszczam, że Indianie byli bardziej cywilizowani niż niektórzy mieszkańcy Wąchocka.

wtorek, 23 lipca 2013

Jesienne tradycje czyli gdzie są moje okulary


-Taki czuję smutek Boberku a jednocześnie wiem, że nie ma czemu. Jesień jest fajna bo później jest zima i można jajcarskiego bałwana ulepić i kąpać się w przeręblu i biegać nago po śniegu. Latem można pływać w jeziorze nocą na waleta a jesień jest jaka ... hmmmm.... bez sensu. Bo widzisz leziesz chodnikiem liście sobie leżą i szurają, ok fajne ale lada chwila zacznie padać i nie będzie tak fajnie.
-Nigdy nie zrozumiem Krecie twojego toku rozumowania i pojmowania przyjemności, ale nie to jest problemem. Problem widzisz Krecie  tkwi w tym, że trzeba i jesieni nadać sens i wykorzystać moment.
-Teraz to ja Cię nie rozumiem. 
- Krecie dwa słowa: Dzień Liścia - Krecik aż przystanęła otwierając szeroko oczy w pewnym momencie wydawały się być naprawdę wielkie bo miała na sobie okulary w których jak twierdziła widzi przez ściany, z zadowoleniem patrzyłam jak z każdą chwilą uśmiech na jej twarzy rośnie, w takich chwilach była jak małe dziecko które po raz pierwszy spróbowało czekolady. 
- Czy to znaczy to co ja myślę ?
- Mam nadzieję, bo jeśli chodzi ci po głowie policzkowanie wszystkich napotkanych osób to mamy problem - popatrzyłyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy głośnym i szczerym śmiechem.
-  A więc dzień liścia.
- Tak, Krecie Dzień Liścia.
Kiedy tylko zapadł wieczór a Krecik zdążyła zjeść z dziesięć solidnych dokładek zapiekanki na kolację, która również pieszczotliwie była nazywana przeglądem tygodnia. Wyślizgnęłyśmy się z internatu i postanowiłyśmy zrealizować nasz plan . Trzeba było namierzyć jak największe gromady liści, oczywiście solidnie zgrabionych , takich w których skład nie wchodziły psie kupy i inne niespodzianki . Jednogłośnie stwierdziłyśmy, że takie oto gromady znajdują się w Parku przy Wąchockim Pałacu. Jak zwykle przydała się dobrze znana dziura w płocie. Sterty liści było widać z daleka całkiem nieźle oświetlone światem pobliskich latarni, park był całkowicie pusty i oprócz naszej paplaniny nie dało się  usłyszeć żadnego głosu. W pewnej chwili, jak byśmy czytały sobie w myślach zaczęłyśmy biec jak gdyby każda chwila dłużyła się niesamowicie a liściowe gromady miały stopnieć jak śnieg na wiosnę. Z impetem skoczyłyśmy w wielkie sterty zgrabionych przez pracowitego ciecia liści, turlałyśmy się w nich , podrzucałyśmy. Gdy nagle Krecik wstała i stwierdziła:
-Muszę zdjąć okulary! Pauza Boberku! Okulary!
Na jednej ze stojących nieopodal nas rzeźb zawiesiłyśmy moją czapkę i wypełniłyśmy ją tym no licealista może mieć najcenniejszego, więc w czapce znalazły się oczywiście Krecikowe pingle, telefony i guma kuleczka. Porządnie nagarnęłyśmy gromady by za chwilę znów wziąć rozpęd i rzucić się sprawiając że liście w odcieniach złotej polskiej jesieni rozleciały się na wszystkie możliwe strony. Ale ile można się tarzać w liściach? Zasapane i zmęczone umościłyśmy sobie legowiska, starając się złapać oddech
- O matko Krecie chyba muszę rzucić fajki, zaraz płuca sobie wypluje- wysapałam, moszcząc się na liściach
- Ja Boberku nie palę a też zaraz umrę. Taka śmierć na liściach była by fajna, bo chociaż wygodnie tak sobie poleżeć. Pewnie trochę by zajęło jak by ktoś nas tu znalazł.
- Wtedy to i tak wszystko jedno - zaśmiałam się patrząc na Kreta ,a ona pół serio pół żartem odparła
- Boberku, trzeba myśleć przyszłościowo. O pozycji do śmierci, o większym biuście i o dobrym jedzeniu- Cała Krecik pomyślałam, nie było dla niej wyższej wartości niż jedzenie.
- Chcesz większe cycki? to dawaj ! - i przewróciłam się na brzuch zaczynając nagarniać pod siebie jak największą ilość liści - patrz ja już mam jak Lolo Ferrari - zaśmiałam się do Krecika 
- Ja mam jak Pamela Anderson! - Krzyknęła Krecik - a wiesz Boberku kiedyś oglądałam z nią jakiś głupi film jak facet zaczął się do niej dobierać na lodówce ! rozumiesz to? na lodówce! - Krzyknęła krecik i zaczęłyśmy się śmiać, w pewnej chwili okazało się że nie tylko my. Popatrzyłam w stronę warsztatu tkackiego gdzie stali i rechotali się do rozpuku Waldemar, Powróz i jeszcze jeden nie zidentyfikowany osobnik który zdecydowanie miał dużo radości z tego co usłyszał i zobaczył, Krecik zwróciła na nich swoje Krecie oczy ale szybko je odwróciła w moją stronę i wykrzyknęła :
- O kurwa! O kurwa! Boberku kto to ?! Uciekamy ! Uciekamy! - i zerwała się do ucieczki, gdy nagle sobie przypomniała o okularach - Moje okulary! Moje okulary! Kurwa! Kurwa! Gdzie one są ?! - krzycząc biegała w kółko po parku zgięta w pół starając się wypatrzeć bezskutecznie czapkę ze skarbami swymi ślepymi oczami
Rechot niespodziewanych gości stał się jeszcze głośniejszy, a ja nieco zmieszana zaistniałą sytuacją ale jeszcze bardziej rozbawiona zachowaniem krecika jeszcze chwilę leżałam na gromadzie liści patrząc jak, biega wokół mnie krzycząc :
-Kurwa zgubiłam okulary! Uciekamy! 
Nagle oprzytomniałam i zrozumiałam że trzeba ratować Krecika, zerwałam się ze sterty liści chwyciłam ją za rękę, drugą szybko wzięłam czapkę i wybiegłyśmy z Parku. Dzień Liścia Wpisał się w naszą Wąchocką jesienną tradycję, lecz nigdy więcej nie wybierałyśmy liściowych gromad w pobliżu latarni, nigdy więcej nie poruszyłyśmy również wtedy tematu Lolo Ferrari ani Pameli. Lecz widok spanikowanego Krecika chaotycznie wykrzykującego myśli o ucieczce i ratowaniu honoru towarzyszył mi przez dłuższy czas tak samo jak rzucane na szkolnym korytarzu przez Waldemara : "Ja wiem..."

niedziela, 21 lipca 2013

Wino marki wino - czyli zbawienny wpływ haniebnego napoju

-No to gdzie idziemy? Nad rzekę?- ochoczo zagadnęła Krecik, radośnie taszcząc swojego Apetita pod pazuchą.
-Może lepiej nie.... - skrzywiła się skrzywiła się Paulina, zerkając z ukosa na jednego z Wąchockich dresików w odzieniu brzmiącym jak również do złudzenia przypominającym folię aluminiową
-To może ...hmmmm, do altany za pałacem - flegmatycznie wtrącił Mintaj, później nazywany również człowiekiem o dwóch fryzurach
-To idziemy!- wykrzyknęła Krecik a ja zaczęłam wypatrywać dziury w ogrodzeniu od strony ulicy co by się tam jak najszybciej wpasować i zacząć konsumpcję siarczanego trunku
-Boberku, a co jak nas cieć zobaczy?- zapytała cicho Orga, kiedy skradaliśmy się w stronę altanki mijając ciecówkę
- Nie zobaczy, przy pałacu jest jasno, a altana nie jest oświetlona, już my go szybciej zobaczymy niż on nas -odparłam z uśmiechem, już czując w ustach smak wina z pod lady.
Nie wiedziałam jak bardzo się wtedy pomyliłam, po kilku głębszych łykach atmosfera się rozluźniła i zapomnieliśmy że ktokolwiek mógłby uznać nas sączących napoje wyskokowe na terenie szkoły za intruzów. Aż w pewnym momencie wesołą paplaninę przerwała Krecik
-Ktoś tu idzie...- no i w tym momencie trzeba dodać, że Krecika nazywano Krecikiem ponieważ była po prostu ślepa i w momencie kiedy po ponad połowie butelki taniego wina w ciemnym jak negroidalny tyłek parku twierdzi że widzi, że ktoś się do nas zbliża uznaliśmy,  że Krecik nie wiadomo jakim cudem ale ma halucynacje i to jeszcze bardziej podgrzało atmosferę.
-Krecie wino cię uleczyło! To cud! Ty widzisz! - wyrwało mi się dość głośno a altanę wypełniły wesołe śmiechy wszystkich zgromadzonych - Szkoda tylko, że zaczęłaś widzieć rzeczy których nie ma ! - i śmiechy stały się jeszcze głośniejsze
-Dobry wieczór- z oddali zabrzmiał nieco rozbawiony i trochę zmęczony męski głos starszawego Ciecia.
Pierwsza myśl " o kurwa Kret jednak widzi" druga myśl " mamy przerąbane". Wszyscy stali jak zamurowani nie mogąc wydobyć z siebie głosu, w sumie to do tej pory nie wiem, czy chodziło o to że zdali sobie sprawę z tego że naprawdę może być nie przyjemnie, czy z tego że też zrozumieli że najbardziej ślepe stworzenie pośród nas okazało się być najbardziej spostrzegawcze.
- Nie zostawiajcie tu butelek i bądźcie nieco ciszej, bo ktoś jeszcze zadzwoni po policję.Dobranoc.
- Dobranoc - powiedzieliśmy grzecznie, jak banda wyszkolonych przedszkolaków. Jeszcze przez jakiś czas wszyscy staliśmy nieco wytrąceni z pantałyku lecz wszystkie oczy patrzyły na Krecika, która to chyba zapomniała już o tym co się właśnie stało i jak gdyby nigdy nic odkręciła plastikowa butelkę i wzięła dużego łyka. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się Wpatrujemy się w nią wyczekując wyjaśnienia.
-No co? Przecież mówiłam, ze ktoś idzie.- powiedziała jak gdyby nigdy nic
- Kurwa Krecie ty jesteś jakimś pieprzonym nietoperzem albo naprawdę uleczyło cię to wino.
-Hmmm...- zamyśliła się Krecik - Nietoperz brzmi znacznie gorzej, zostańmy przy Krecie .
W tym momencie atmosfera znów się rozluźniła, jakby groźba wizyty na dywaniku u dyrektora jeszcze kilka minut temu była tak samo odległa jak czasy wojny secesyjnej.
- Dobra to my się będziemy zbierać - Powiedziała Paulina patrząc na Mintaja - Musimy pójść złapać stopa , bo później to już zupełnie nic nie złapiemy
- Okej to my was odprowadzimy - Odparłyśmy zgodnie z Krecikiem i Orgą dopijając wino tzn. Krecik swoje a ja Orgii która była już dość mocno nie w stanie zresztą tak samo jak my wszyscy. Po pozbieraniu po imprezowego osprzętu jak obiecaliśmy Nocnemu strażnikowi twierdzy wyleźliśmy przez kolejną dziurę w płocie i że śpiewem i śmiechem na ustach potoczyliśmy się w stronę wylotówki gdzie pożegnaliśmy Paulinę i Mintaja. Naiwnie myślałam, że ten wieczór się już skończył, lub że chociaż potoczy się dalej bez ekscesów chyba nie byłam w większym błędzie, przynajmniej tego dnia. Przeszłyśmy przez Park i o dziwno nikogo tam nie było, nikt nas nie zaczepiał, no dosłownie jakbyśmy nie były w Wąchocku, z tej radości przystanęłam i zapaliłam co ze smutkiem stwierdziłam ostatniego papierosa . Gdy nagle gdzieś jakby z dołu usłyszałam
-Boberkuuuu! Boooooberku!!!! Pomocy!!! - porządnie się wystraszyłam, tak czułam że jednak zbyt gładko idzie nam ten powrót do internatu , odwróciłam się i  oto co zobaczyłam, obok Parku który był na trasie naszej drogi powrotnej stał budynek banku, obwarowanego dość głębokimi wykopami, a w nich siedziała Orga i Krecik i tarzały się ze śmiechu krzycząc że się zgubiły. Trzeba było wydobyć te zapijaczone łobuzy z głębokiego rowu, kiedy już wszystkie stałyśmy na chodniku Krecik stwierdziła
- Boberku, ja chyba zgubiłam kurtkę - kiedy zajrzałam do rowu w którym siedziały jeszcze chwilę wcześniej okazało się że zguba faktycznie leży tam i czeka na pomoc, z wielkim trudem powstrzymując mdłości wychyliłam się do rowu klęcząc na chodniku by już za chwilę czuć się jak wierny ratownik górski- bernardyn z butelką rozgrzewającego rumu i wywieszonym z szczęścia na brodę jęzorem. I jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam jak Krecik i Orga leżą na na szczęście suchym chodniku w centrum Wąchocka i udają że robią Aniołki na śniegu. Dzielny bernardyn miał kolejna misję ratunkową! Kiedy już udało się zebrać dziewczyny z chodnika okazało się że mój ostatni papieros uległ uszkodzeniu podczas wysiłków niesienia pomocy, na zegarku było już po 22 a to oznaczało, że w Wąchocku już nic nigdzie nie dało się kupić, nawet nieodzownych to dalszej egzystencji papierosów. Kiedy nagle moim oczom ukazał się wielki szyld "Buduaru"- małej pubo-kawiarni,  kiedy ja pędziłam do kontuaru z nadzieją że może jednak mają fajki, Krecik która była niesamowitym żarłokiem zaczęła wyjadać kanapki na prywatnej imprezie która właśnie tam trwała. Dodajmy że wyleciałyśmy z hukiem i na kopach z lokalu który nie prowadził sprzedażny wyrobów tytoniowych. Zrezygnowane, głodne ale nadal na rauszu ruszyłyśmy w dalszą drogę by tuż za zakrętem spotkać dwóch młodych usportowionych mieszkańców Wąchocka w szeleszczącym stroju. Krecik która chwile wcześniej wrzuciła kilka kradzionych kanapek na ruszt poczuła straszliwy głód uznając, ze lada chwila umrze kilkadziesiąt metrów od internatu śmiercią głodową, zebrała się wiec na odwagę i podeszła do jednego z dresików:
- Cześć macie coś do jedzenia?- krzyknęła lekko bełkoczącym głosem pobrzmiewającym ogromną nadzieją. Chłopcy rzucili sobie rozbawione spojrzenia
-Jogurt, tylko musisz sobie sama zrobić ! - odkrzyknęli wybuchając głośnym śmiechem
Na twarzy Krecika pojawiła się głęboka konsternacja, widać było że zaczęła bardzo intensywnie o czymś myśleć po czym powoli odwróciła się w moją stronę i powiedziała chwiejnie trzymając się na nogach :
-Boberku. Oni mnie chyba obrazili . Zbij ich!
Jak by się skończyła ta historia gdyby nie fakt, że chłopcy wykazali się dużym poczuciem humoru nie wiadomo. Wiadomo jednak że w Wąchocku łatwo dostać w ryj, a jeszcze łatwiej kiedy po pijaku zaczepia się nie właściwą osobę. Na nasze szczęście nikt więcej nie stanął na naszej drodze i udało się w jednym kawałku, co prawda solidnie nasączonym dojść cało do internatu.

sobota, 20 lipca 2013

Żeremie w małym mieście czyli co się działo nim powstało Kretowisko.

Dla mojego własnego i prywatnego dobra jak również całego społeczeństwa pragnącego rozwoju strefy kultury i sztuki moi rodziciele postanowili wysłać mnie do liceum plastycznego, czyli po prostu zostałam zapakowana, wywieziona i porzucona w internacie przy szkole. W związku z tym że późniejsze historie i wspomnienia będą z tym ściśle związane a co za tym idzie żeby nikomu nie zrobić, jak to się kolokwialnie mawia koło dupy ustalmy że Liceum mieściło się w pięknym i malowniczym Wąchocku. Jak już więc wspomniałam zostałam porzucona w Wąchocku dla własnego dobra i korzyści które miały procentować w przyszłości, swoją drogą nie procentują. Takich jak ja czyli mających nadzieję na to że edukacja z dala od domu okaże się ciekawą przygodą było znacznie więcej, oczywiście w internecie zakotwiczeni byli już też starzy wyjadacze czyli drugie, trzecie, czwarte i piąte klasy. Ale to my wystraszone "koty" zostaliśmy poddani fali tresur i byliśmy swojego rodzaju rozrywką dla miejscowych, bo jak tu nie zostać rozrywką chodząc cały dzień z porożem łosia na głowie czy prowadzając ogórka na smyczy. Ale kiedy wzburzone fale nieco ucichły zaczął się intensywny proces integracji- swoją drogą to niesamowicie magiczne słowo, niby takie kulturalne i niewinne, ale od razu wiadomo że nasączone alkoholem jak dobre tiramisu. A jak wszyscy wiedzą  po alkoholu i z nudów do głowy przychodzą człowiekowi  róóóóżne rzeczy nawet te zupełnie .... hmmm głupie i tak właśnie było wtedy. Pierwszy weekend po rozpoczęciu roku, prawie cały internat rozjechał do do domów po świeżą dostawę słoików i pasztetu w pudełku po Liptonie ( ale to już zupełnie inna historia)  i tylko w nielicznych pokojach pozostały niedobitki umierające z  nudów i wtedy własnie do drzwi zapukał Jacobs
- Siema Bober. Co robisz?
- A w sumie to nic ? A co?
- A bo w dziesiątce też zostały dziewczyny i może się piwa napijemy?
i tak od słowa do słowa od piwa do piwa narodził się w naszych głowach genialny plan .
Akcja przeciw pokemonowa. Jako że akurat wtedy z wielkim oburzeniem i nie akceptacją spotkała się że tak powiem niezbyt naturalna stylówa kilku pierwszaczek. Hasła w stylu " Plastic it's not fantastic" wypisane dość agresywną czcionką na skromnych kartkach A4 i wetknięte za szybę pracowni oddziaływały z siłą wielkich afiszy wzywających to buntu, z drugiej strony nieco to dziwne że narybek przyszłych wielkich twórców kształconych do bycia czystą kreatywnością tępił inność ale nie ma co się wdawać w filozofie bo sama zaczynam pod sobą dołki kopać. Więc wracając do sedna sprawy postanowiliśmy wykleić z kartonów wielkiego Pikachu który miał wyrażać zbulwersowanie i podrzucić drewna do ogniska buntu, miał być kwintesencją tego co chcieliśmy wytępić, jak również miał zostać naszą maskotką . Powstał on jakby inaczej mogło by być? W moim pokoju jako że nie było moich współlokatorek (jak się później okazało nie wystarczająco długo) a przez okno od frontu najłatwiej było wrzucić taką ilość kartonów wykradzionych pod osłoną nocy ze śmietnika pobliskiego spożywczaka, dodam w tym momencie że akcja miała być zrobiona w zupełnej tajemnicy żeby nikt nie dowiedział się, kto jest twórcą dlatego też tak korzystna była pora nocna, kiedy to ciemności spowijały Wąchock. Kleiliśmy z pietyzmem to prawie 3 metrowe bydle ze szpiczastymi cyckami i w różowej bieliźnie przez caluteńki weekend, a z przyczyn praktycznych zwisało zaczepione na bandażu z żyrandolu na środku pokoju. W niedzielę nasz "pieszczoch" zaczął żółknąć, starannie pokrywany olejną farbą zapach był tak intensywny, że unosił się na całym piętrze i tym z niego słabszą głową i bardziej podatnym poprawił nieco humor lub też bardzo go pogorszył  i kiedy już robota był prawie skończona z hukiem otworzyły się drzwi i usłyszałam tylko krzyk za drwa razy mniejszego ode mnie Piżmaka, który raptem w furii wydawał się być przerażającym gigantem  :
- Boooooooberrr! - temu "ciepłemu przywitaniu" towarzyszył widok Piżmaka z bardzo szeroko otwartymi ze zdziwienia i złości oczami oraz z purpurą pokrywająca całą jej twarz i więcej nie trzeba było wiedzieć żeby czuć, że właśnie mam strasznie przesrane.
Na moje szczęście nie skończyło się jatką ale musiałam z trybie natychmiastowym wysiedlić nowego mieszkańca a później również pod osłoną nocy wygramolić kartonowego potwora przez okno tak żeby nie przydybał nas cieć i zawiesić na bandażowej szubienicy ( tylko tak dało się go przymocować do drzewa, szubienica wyszła przypadkiem i nie była żadnym symbolem ani groźbą). Pikachu wisiał na tej samej gałęzi na drzewie przed szkołą po połowy grudnia, wytrzymał pierwszy śnieg i doczekał się czapki mikołajkowej od jednego z profesorów. A sam pokemon okazał się być pierwszą udaną instalacją "artystyczną" naszej kilkuosobowej grupy.

Po sygnale zostaw wiadomość

-Boberku powinnyśmy to spisać!- wykrzyknęła do słuchawki, tak głośno że ręka z telefonem wyprostowała się nagle jak by kopnął mnie prąd.
-Kreciuś ale co spisać?
-Jak to co nasze wspomnienia! Wszystkie jajcochy w grochy przecież jak tak dalej będziemy zwlekać to już za chwile nic nie będziemy pamiętały z tego co się działo!
Naprawdę uwielbiam Krecika ale zapominam jak emocje biorą nad nią górę i zawsze pokutuje zanim dostatecznie ściszę telefon żeby nie popękały mi bębenki w uszach czyli zawsze jak rozmawiamy. Całe szczęście mamy nielimitowane minuty i nasz operator dał sobie spokój z rozłączaniem nas po godzinie rozmowy.
-Boberku jesteś tam?
-Jestem, jestem. Tylko zastanawiam się ...
- Nie ma nad czym bierz kartkę i piszemy!
- Ale przecież jeszcze nie skończyłyśmy Harlequina - jęknęłam smutno przypominając sobie, jeden z wieczorów kiedy to raczyłyśmy się krupnikiem bez kaszy puszczając wodze fantazji o rosłych bagietach i nikłych ciabattach.
-Oj daj spokój zmyślać możemy zawsze, a wspomnienia trzeba spisywać szybko zanim się pamięta.
I w tym przypadku miała rację, bo lata liceum minęły już dawno i bezpowrotnie, pamięć nie ta, a historii jest dużo i jeszcze więcej, część już powoli uleciała z głowy ale całkiem sporo jeszcze gdzieś się kołacze w głowie. Tylko teraz pojawia się bardzo istotne pytanie: "Od czego by tu zacząć?". Na usta ciśnie się " od początku" ale co było na początku ? Od czego się zaczęło? Jak to się stało że, najlepsze historie zawsze opowiadają nasze wspólne przeżycia? I jak doszło do tego, że jak coś się dzieje zawsze najpierw dzwonię do Krecika?